- Bo nie mam ochoty na przepiórki. wszystkie żebra. Clark miał kilkudniowy zarost, nie z powodu mody, lecz dlatego, że przestał się golić. Ciemna czupryna przerzedziła się nieco, czyniąc czoło i brwi bardziej wyrazistymi, niż pamiętała. Miał zaczerwienione oczy, a w jego oddechu wyczula chyba alkohol. Puścił jej rękę i cofnął się, jakby nagle uświadomił sobie, jak złe mógł zrobić na niej wrażenie. - Chyba nie powinienem być zaskoczony twoją wizytą - powiedział. - Przyjechałaś na pogrzeb Danny'ego? - Tak. Wczoraj rano. Zdążyłam na nabożeństwo. Właśnie wyjeżdżam. - Przykro mi, że nie pojawiłem się na pogrzebie. Po prostu, wiesz... - machnął ręką w stronę domu, jakby to wyjaśniało niemożność uczestniczenia w uroczystości. - W porządku, rozumiem. Rozmowa się urwała. Sayre nie potrafiła spojrzeć Clarkowi w oczy. Onieśmielenie było typową reakcją przy spotkaniu z dawną miłością, po latach niewidzenia. Tym razem były jednak znacznie poważniejsze powody, które sprawiały, że oboje czuli się w swojej obecności bardzo niezręcznie. - Co teraz porabiasz? - spytała wreszcie, nadając głosowi odcień sztucznej wesołości. - Pracuję w odlewni. Sayre sapnęła z niedowierzaniem. - Odlewni Huffa? Clark zaśmiał się krótko. - To jedyna odlewnia, jaką tutaj mamy. - Jako kto? Wzruszył ramionami. - Ładuję piece. Na nocną zmianę. W pierwszej chwili pomyślała, że padła ofiarą głupiego żartu, ale gdy spojrzała w jego podkrążone, zapadnięte oczy, zobaczyła w nich czarny, niezgłębiony smutek i rezygnację. Jej ojcu udało się zniszczyć życie tego mężczyzny tak bardzo, że równie dobrze mógł go zastrzelić na samym początku, tak jak się kiedyś odgrażał. - Przynajmniej jakoś zarabiam na życie - rzucił Clark, uśmiechając się z wysiłkiem. - Chcesz wstąpić na kawę? Opuściła głowę, żeby nie zobaczył jej konsternacji. - Nie, muszę zdążyć na samolot. Mimo wszystko dziękuję. - Była pewna, że nie spodziewał się, iż przyjmie zaproszenie. Powiedział to bez przekonania, wyłącznie z uprzejmości. Po kolejnej przedłużającej się niezręcznej chwili milczenia, spytał łagodnie: - Czy jesteś szczęśliwa w Kalifornii, Sayre? - Skąd wiesz, gdzie mieszkam? - Daj spokój. Wiesz przecież, jak tutaj jest. Poczta pantoflowa. Pracujesz jako architekt, prawda? - Dekoratorka wnętrz. - Pewnie jesteś dobra w tym, co robisz. Masz... masz rodzinę? Potrząsnęła głową. - Moje małżeństwa nie trwały zbyt długo. - Ja jestem żonaty, już drugi raz. - Nie wiedziałam. - Czworo dzieci, trójka jej, jedno wspólne. Chłopak. - To cudownie, Clark. Cieszę się z twojego powodu. Pokiwał głową, wsunął dłonie do tylnych kieszeni spodni i spojrzał na swoje bose stopy. - Tak. W końcu wszyscy robimy wszystko, co w naszej mocy. Rozgrywamy karty, które rozdało Wyraz twarzy Marka nie zmienił się ani na jotę. - A nie chce pani najpierw odświeżyć się po podróży? - Wpuść mnie. - Po co? Widziała napięcie na jego twarzy. Nie raczył nawet odpowiedzieć, po prostu patrzył na nią. Ustąpiła głównie dlatego, że nie chciała, aby wszyscy mieszkańcy hotelu stali się świadkami ich rozmowy. Musiały się zacząć rozgrywki ligowe kręglarzy, ponieważ parking przed The Lodge zapełniły samochody i pokój obok Sayre był zajęty. Zdjęła łańcuch i Beck wszedł do środka, zamykając za sobą drzwi. Natychmiast spojrzał na rąbek jej koszuli nocnej, nagie nogi i stopy. Objęła się ramionami w talii i ten obronny gest sprawił, że spojrzał w bok. - W świetle tego, co zdarzyło się dziś rano... włóż coś na siebie, jeśli poczujesz się dzięki temu lepiej. - Nie zostaniesz tu długo. Czego chcesz? - Clark Daly jest w szpitalu. - Co takiego? - Na ostrym dyżurze. Dłoń Sayre powędrowała do gardła. - Kolejny wypadek przy pracy? - Nie powiedziałbym. Został pobity. - Pobity? - Na kwaśne jabłko. Jest w poważnym stanie, niedługo się okaże, czy w krytycznym. Ma widoczne obrażenia, obluzowane zęby, rozpłataną wargę, podbite oczy, rozcięte powieki, rany na głowie. Możliwe, że doznał złamania kości czaszki, ma połamane żebra. Podejrzewają wewnętrzne krwawienia, ale dopiero prześwietlenie potwierdzi to lub wyeliminuje. Sayre zasłoniła dłonią usta i powoli wypuszczając powietrze z płuc, usiadła na brzegu łóżka. - K... kto? - Nie znamy nazwisk sprawców, ale zostałaś uznana za jedną z odpowiedzialnych za to osób - wpatrzył się w nią świdrującym wzrokiem. Sayre poczuła mdłości. - Co się stało? - Dziś w nocy zostałem w fabryce. Chciałem być na miejscu w razie ewentualnych kłopotów. Wkrótce po rozpoczęciu porannej zmiany zorientował się, że coś nie gra. - Kiedy pracujesz tam wystarczająco długo, zaczynasz odbierać wibracje i czujesz, gdy coś jest nie tak- powiedział. - Poszedłem na dół i zacząłem się dopytywać, co się stało. Nikt nie chciał ze mną rozmawiać, zwłaszcza w obliczu ostatnich wydarzeń. - Jesteś najlepszym kumplem Huffa. Zacisnął szczęki z gniewu, ale nie skomentował jej uwagi. - Wreszcie udało mi się wyciągnąć od jednego z robotników, że Clark Daly nie zgłosił się do pracy. Jeden z kolegów zadzwonił do jego żony, która oszalała ze strachu. Powiedziała, że miał mnóstwo czasu, by dotrzeć do fabryki, Zaniepokoiło to jego przyjaciół, którzy natychmiast chcieli udać się na poszukiwania. Kazałem im zostać w pracy i wraz z kilkoma wybranymi poszedłem rozejrzeć się za Clarkiem. Dostrzegliśmy jego samochód na poboczu, nie dalej niż dwie przecznice od domu. Clark leżał na brzuchu w rowie, nieprzytomny. Źle z nim. Sayre wstała i powlokła się w stronę komody. - Idę tam. - Wyciągnęła z szuflady dżinsy, jednak Beck wyrwał je jej z ręki i rzucił na bok. - Pani Daly to się nie spodoba, Sayre. - Nie obchodzi mnie... odpowiedzi na powitanie. Małym Księciu. Pokazał list Róży i poprosił, by udała się z nim w ponowne odwiedziny do Pijaka. Róża zgodziła Zostali we dwoje na pąsowym chodniku. Książę i... księżniczka? Tammy popatrzyła po sobie i niemal się roze¬śmiała, choć wcale nie było jej do śmiechu. Aha, więc jest przyjaciółka. To czemu całował się z in¬ną? Może Isobelle miała rację? Może to faktycznie niepo¬prawny kobieciarz? latania, z pewnością boleśnie spadłby na ziemię. Nie widząc w pobliżu żadnych kwiatów, chciał ponownie usiąść na Pijak wstał i zaczął sprzątać porozrzucane butelki, zaś Mały Książę pochylił się nad Różą, która mu szeptnęła: - I wtedy stał się twoim przyjacielem? człowiekiem, jakiego spotkałem na Ziemi. To on narysował mi baranka... - Nie rozumiem - odparł Mały Książę. On naprawdę nie był pewien, czy rozumie Różę. Przeczuwał jednak, że Róża
- Co się zmieniło? Tammy stała na tle zamku i mimo skromnego ubrania i bosych stóp wyglądała tak, jakby była jego panią. Henry, zmęczony i szczęśliwy, tulił się ufnie do jej piersi. Tak, ona ma dość siły, by się tym wszystkim zaopiekować. Mark zastanawiał się, wciąż gładząc wierzch jej dłoni. Następnie obrócił je wnętrzem do góry i przeciągnął palcem po linii życia, jakby potrafił czytać z rąk.
- Chcę, żebyś mi to wyjaśnił. Oczywiście dlatego, że rozmawiał z kobietą. - Chyba tak. - Czuł coraz większy niepokój.
wysokości. przyszłości. Pomyślałem, że mógłbym chociaż zasięgnąć twojej - Halo? - zapytała z nadzieją, że zaraz usłyszy głos Parker
chcieli wrócić... Nie wiem również, kim będę w Nieznanym Czasie... sentymentalnemu przekonaniu Chrisa, że Danny odnalazł spokój po śmierci, ale też nie zgadzał się z jego opinią. Danny nie znalazł żadnego spokoju, podobnie jak nie czekały na niego chóry anielskie, by zaprowadzić go do perłowych dwuskrzydłowych wrót zwieńczonych gwiaździstą koroną. Został pochłonięty przez nicość, wiekuistą czarną pustkę. To właśnie oznaczała śmierć. Dlatego Huff uważał, że trzeba korzystać z życia, ile wlezie. Jedyną nagrodą, jaką człowiek mógł odebrać, było to wszystko, co zdobył tu, na ziemi. I on właśnie chwytał życie pazurami i zębami, robiąc wszystko, co konieczne, aby zdobyć to, co najlepsze, największe, najbardziej pożądane. Chronić każdego, kto potępiał owe metody. Huff Hoyle nie tłumaczył się przed nikim. Jeżeli zaś ten sposób na życie nie gwarantował spokoju ducha, to trudno. Były gorsze rzeczy, bez których człowiek czasem musi się obejść. 9 Sayre weszła do biura szeryfa i podeszła do recepcji. Opryskliwy policjant siedzący za biurkiem wymruczał coś niezrozumiale na przywitanie. Nie zdjął nóg z biurka i kontynuował dłubanie pod paznokciami składanym nożykiem. - Chciałabym się widzieć z detektywem Wayne'em Scottem. Twarz urzędnika nie zmieniła wyrazu. Jeżeli jego publiczna funkcja, za którą mu płacono wymagała, aby w tym momencie zdjął nogi z biurka, poprawił krzesło i zostawił troskę o higienę osobistą na bardziej odpowiedni moment, policjant najwyraźniej nie był ani zainteresowany, ani zmotywowany do jej wypełnienia. - Scotta nie ma - rzucił. - W takim razie chcę się widzieć z szeryfem Harperem. - Będzie dziś zajęty przez cały dzień. - Jest u siebie czy nie? - Jest, ale... Sayre przeszła obok jego biurka i pomaszerowała wzdłuż krótkiego korytarza. Recepcjonista rzucił się w ślad za nią, z okrzykiem: „Hej!". Zignorowała go i bez pukania otworzyła drzwi prowadzące do gabinetu Rudego Harpera. Szeryf siedział za biurkiem, przedzierając się przez plik papierów. - Przepraszam, Rudy - rzucił policjant zza jej ramienia. - Weszła tutaj, jakby była kimś ważnym. - Bo jest kimś ważnym, Pat. Wszystko w porządku. Zawołam cię, jeśli będę potrzebował pomocy. - Mam zamknąć drzwi? - Tak - poleciła Sayre, chociaż pytanie recepcjonisty skierowane było do Rudego. Policjant rzucił jej nienawistne spojrzenie, po czym wycofał się, zamykając za sobą drzwi. - Czy to wszystko, na co cię stać? - spytała Sayre, spoglądając ponownie na szeryfa. - Czasami Pata trochę ponosi. - Co nie usprawiedliwia jego niegrzeczności. - Masz rację, nie usprawiedliwia. - Rudy Harper gestem zaprosił ją, by usiadła na krześle stojącym naprzeciw biurka. - Podać ci kawy, a może coś innego? - Nie, dziękuję. Spojrzał na nią uważnie. - Kalifornia ci służy, Sayre. Wyglądasz naprawdę dobrze. - Dziękuję. Niestety, nie mogła się odwdzięczyć podobnym komplementem. Tego poranka szeryf wyglądał na jeszcze bardziej wymizerowanego niż wczoraj, zupełnie jakby ostatniej nocy nie zmrużył oka. Zadzwoniła do swojego szefa, by powiadomić go o wyjeździe. Doug był niepocieszony. - Tu jestem. Czym mogę służyć? - Nie? Więc czego się wstydzi? - spytał zaintrygowany Mały Książę. Stary ogrodnik, zmieszany, zwijał papiery w rulon, ale Tammy zdecydowanie wyjęła mu je z ręki, ignorując wszel¬kie protesty - Sam popatrz! Na przykład na tamtym wzgórzu jest wia¬trołom, dziesięć lat temu potężny huragan zwalił drzewa. Przy¬najmniej tak zrozumiałam. Trzeba koniecznie posadzić nowy las, ponieważ następuje erozja i wypłukiwanie żyznej warstwy gleby. Tolerowanie takiego stanu rzeczy to zbrodnia! - Opowiedz mi o tych mądrych Poszukiwaczach Szczęścia - poprosił Mały Książę.